Ziaja rezygnuje z wejścia na rynek chiński + moje przemyślenia
19:21W ciągu ostatnich kilku dni w pro-zwierzęcej części internetu zawrzało. Tu ktoś rzucił hasło, że Ziaja testuje na zwierzętach, tam komuś odpisali, że eksportują do Chin, aż w końcu zwykły szary człowiek nie wiedział już co myśleć.
Wczoraj napisałam w tej kwestii kolejną już wiadomość do Ziai, a jako, że była niedziela, musiałam poczekać na odpowiedź do dzisiaj. W międzyczasie na wizażu znalazłam ten post i zaczęłam już przygotowywać się psychicznie na pożegnanie z jedną z moich ulubionych polskich firm kosmetycznych. Na szczęście dzisiaj rano Ziaja po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczyła (pamiętacie tę odpowiedź w sprawie koziego mleka?). Okazało się, że Ziaja owszem, zamierzała zacząć eksportować swoje produkty do Chin, ale kiedy dowiedziała się o tamtejszym wymogu testowania importowanych kosmetyków na zwierzętach, zrezygnowała z tych planów. Na ile jest to ich odruch serca, a na ile działanie marketingowe i zwykła kalkulacja (ale czy pro-zwierzęcy konsumenci mają w Polsce aż taką wartość? :>), nie wiemy i pewnie się nie dowiemy, niemniej jednak mnie ta odpowiedź niesamowicie ucieszyła.
Cała ta sytuacja skłoniła mnie do myślenia. Czy nasze bojkotowanie firm kosmetycznych ogólnie nietestujących na zwierzętach, ale sprzedających swoje produkty w Chinach ma sens? Z jednej strony, wiadomo, firma, którą uważaliśmy za super-etyczną, dbającą o zwierzęta nagle okazuje się łasa na chińskie zyski i zaprzedaje swoje wartości. O ile w ogóle miała te wartości, a nie był to dobrze sprzedający się zabieg marketingowy. Ja, mając jakąkolwiek firmę produkcyjną, nie zdecydowałabym się nigdy na eksport moich produktów do Chin, bo po prostu nie znoszę tego kraju za to jak traktuje się tam zwierzęta.
Możemy pomyśleć, że przecież to nie te firmy testują, tylko chiński rząd. Do nie dawna ja sama myślałam, że tak to wygląda. Wydawało mi się, że równie dobrze w Polsce jakaś instytucja mogłaby zamówić produkty cruelty-free i przetestować je na zwierzętach za własne pieniądze. ALE NIE. Dopiero teraz zainteresowałam się tym tematem głębiej i dowiedziałam się, że te testy wymagane przez rząd Chin finansowane są przez tę konkretną firmę, która decyduje się sprzedawać swoje produkty na rynku chińskim.
"Na przykład, zanim będziemy mogli importować któryś z naszych. produktów do Chin, chiński rząd wymaga od wszystkich importerów kosmetyków, w tym nas, aby zapłacić za badania na zwierzętach, które są prowadzone przez laboratorium upoważnione przez rząd w Chinach." - przeczytałam w oświadczeniu firmy Estee Lauder, które znalazłam na blogu poszukiwane-okazje.blogspot.com
Firma wchodząc na rynek chiński ma świadomość, że Chiny mogą takie kosmetyki poddać testom, i mimo to godzi się na to. Na to kto kupi nasze produkty w sklepie i co z nimi zrobi wpływu nie mamy, ale to dokąd je eksportujemy jest już naszą inicjatywą, nikt chyba zachodnich firm do Chin za uszy nie ciągnie...
Inną sprawą jest fakt, że to właśnie dzięki obecności w Chinach zachodnich produktów, kraj ten może się, hm, cywilizować w tej kwestii?
Dla przykładu firma Oriflame na swojej stronie internetowej napisała:
"Oriflame musi jednak postępować zgodnie z lokalnym prawem obowiązującym na rynkach, na których firma prowadzi działalność. Niektóre z tych krajów mogą wymagać przedstawienia danych o nowych produktach, pochodzących z testów prowadzonych na zwierzętach. W takich sytuacjach, dostarczamy dokumenty potwierdzające rejestrację produktu, w tym również zapewnienie o bezpieczeństwie stosowania naszych kosmetyków zgodnych z zaleceniami Dyrektywy Unii Europejskiej o Produktach Kosmetycznych. To powinno wykluczyć konieczność testowania produktów na zwierzętach, do czego zawsze staramy się przekonać lokalne władze. W przypadkach, gdy nie jest to możliwe, jesteśmy zmuszeni dostarczyć im nasze produkty w celu przeprowadzenia dodatkowych badań. Taka sytuacja dotyczy obecnie Chin. Jednak zawsze staramy się wspierać dążenia mające na celu zmianę lokalnych przepisów i zbliżenie ich do standardów europejskich."
A tu coś od Yves Rocher:
"Yves Rocher oferuje niektóre ze swoich produktów w Chinach. Pragniemy potwierdzić, iż nie przeprowadzamy żadnych testów tych produktów na zwierzętach ani nie zlecamy przeprowadzania takich testów.
Jednakże władze chińskie mogą w sposób jednostronny, zlecić przetestowanie kosmetyków przed wprowadzeniem ich do sprzedaży na terenie ich kraju. Władze chińskie przeprowadzają badania w ośrodkach badawczych specjalnie przeznaczonych do takich badań. Niestety ośrodki te nie stosują metod alternatywnych, nad czym szczególnie ubolewamy, jako że od wielu lat walczymy z zadawaniem cierpienia zwierzętom.
Nie odwracamy się jednak od problemu, postanowiliśmy utrzymywać kontakty z właściwymi najwyższymi władzami chińskimi, aby uczulić je w zakresie cierpienia zwierząt i przekonać o wiarygodności i skuteczności obecnie stosowanych na rynku metod alternatywnych. Nie podzielamy zdania, iż zaprzestanie dialogu jest najlepszym sposobem na zmianę postawy i sposobu myślenia. Jest to jednakże codzienna walka, która, nad czym szczerze ubolewamy, wymaga długiego czasu, zważywszy na fakt, iż ma miejsce w kraju głęboko tradycyjnym." (znalezione na: veg-mysli.blogspot.com)
Zagraniczne firmy wchodzące na rynek chiński mogą pokazać Chińczykom, że można inaczej, że można ekologicznie i etycznie. Mamy możliwość testowania gotowych produktów i ich składników za pomocą metod alternatywnych i wszystko jest z nami w porządku. W końcu cała reszta świata używa takich nietestowanych produktów i żyje, nie umiera od tego i nikomu to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, istnieje spora rzesza ludzi, która walczy o całkowite zniesienie wiwisekcji i respektowanie praw zwierząt. Właśnie, praw zwierząt też Chiny mogą się od nas nauczyć. Chińscy aktywiści mogą się nami inspirować. Wyobrażam sobie jak ciężko musi być żyć w tym kraju osobom pro-zwierzęcym. Wierzę jednak, że niedługo nawet chiński rząd zrozumie, że ludzki organizm nie ma tak wiele wspólnego z tymi, należącymi do zwierząt pozaludzkich, przynajmniej nie na tyle, żeby testować na nich produkty przeznaczone dla ludzi.
Co jeszcze chcę podkreślić to to, że nie traktuję sprawy chińskiej na równi ze sprzedawaniem się firm cruelty-free testującym na zwierzętach koncernom. Taka nietestująca firma z chwilą wejścia pod sprzydła testującej firmy-matki staje się dla mnie od razu firmą krwistoczerwoną (te wchodzące do Chin mogę zakwalifikować na jakąś pomarańczową, naturalnie w sekcji "bojkotuję"). Może i to jest nieracjonalne, ale ta widoczna gołym okiem zależność do mnie bardziej przemawia. Po prostu widzę to w ten sposób, że kupując balsam The Body Shop finansuję testy na zwierzętach prowadzone przez L'oreal. Kupując herbaty Lipton czy Saga finansuję testujący Unilever. Unikam takich produktów już od dawna, jeszcze od okresu przed weganizmem i mogę Wam tylko powiedzieć, że naprawdę się da. Zwłaszcza będąc weganką/weganinem się da, bo wiele z tych koncernowych produktów i tak się dla nas nie nadaje do jedzenia. Od razu mniej się za czymś takim tęskni i łatwiej jest tego unikać.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że te firmy mają ogromne pieniądze i równie ogromny wpływ na światowe rynki, a co za tym idzie, mogą one inwestować w badania nad metodami alternatywnymi. Czytałam ten wpis na blogu Otwartych Klatek już jakiś czas temu i muszę przyznać, że na początku nieźle mnie oburzył, potem jednak wyszłam trochę poza mój punkt widzenia i w większości przyznałam mu rację. Ale mimo to nadal uważam, że gdyby nie to, że my - świadomi konsumenci, bojkotujemy firmy testujące na zwierzętach i nie popieramy wiwisekcji samej w sobie, kosmetyczne giganty nie miałyby po co szukać alternatyw. Nie zajmowałyby się tym też, jeśli to by im się nie opłacało od strony finansowej, nie oszukujmy się. Grupa świadomych konsumentów, wegan, obrońców zwierząt czy osób po prostu empatycznych coraz bardziej się rozrasta, łatwiej jest też przekonać kogoś do bojkotu testujących na zwierzętach firm niż do niejedzenia mięsa, dlatego podejrzewam, że koncerny te, prędzej czy później, zechcą o nas powalczyć. Bardzo się cieszę, że wielkie firmy zauważyły problem i starają się pracować nad etycznymi rozwiązaniami, ale produkty takich koncernów nie znajdą się w moim koszyku, przynajmniej dopóki zwierzęta nie znikną z ich laboratoriów na całym świecie. O ile w ogóle jeszcze kiedykolwiek wrócę do wspierania tych firm. Swoją drogą, słyszeliście już, że L'oreal podobno zrezygnował z testów na zwierzętach?
Mimo wszystko jednak kupno jakiegoś produktu obecnego w Chinach, ale poza Chinami cruelty-free mogłoby być dla mnie mniejszym złem niż zakup czegoś produkowanego przez testującą na zwierzętach korporację, oczywiście jedynie w takiej sytuacji, w której nie miałabym już naprawdę żadnej lepszej alternatywy. Mam tu na myśli jedynie moje bardzo subiektywne odczucia, z którymi, rzecz jasna, nie musicie się zgadzać ;)
Na koniec dodam jeszcze, że absolutnie nie zamierzam zacząć używać produktów nietestowanych na zwierzętach ale obecnych w Chinach i nie chodzi tu o usprawiedliwianie takiej decyzji. Nie bójcie się, że zacznę wstawiać tu wegańskie listy produktów Oriflame czy czegoś podobnego ;) Za dużo wiem o tym jak to wygląda i myślę, że moje sumienie nie dałoby mi żyć, gdybym tylko kupiła jakiś krem produkowany przez taką firmę. Jednak jestem już tak skonstruowana, że zawsze staram się doszukiwać drugiego dna i zrozumieć punkt widzenia innej strony, wiem też że świat wcale nie jest zero-jedynkowy. Przedstawiłam tutaj tylko swoje zdanie, swoje przemyślenia i jestem bardzo ciekawa Waszych. Co myślicie na temat firm eksportujących do Chin? Bojkotujecie? Czy widzicie w tym jakąś szansę na zmianę mentalności Chińczyków w sprawie dobrostanu zwierząt?
[źródła zdjęć: weheartit.com]
11 komentarze
wg. mnie to ich osobista decyzja. Muszą być jednak świadomi skutków swoich decyzji. Nigdy w temat testowania na zwierzętach się nie zagłębiałam, ale szanuję firmy, który potrafią się do takich czynów przyznać wprost (co nie znaczy popieram). Jedna czy druga osoba od nich kosmetyków nie kupi, ale już dziesiąta i dwudziesta będzie miała to 'gdzieś'. Dopóki prawo nie będzie stanowiło jasno o zakazie, zmierzamy do nikąd.
OdpowiedzUsuńSłyszałam różne głosy w dyskusji co do bojkotu lub nie różnych firm, czasem nawet można im przyznać rację, ale sama nie kupuję i nie mam zamiaru- nie chcę mieć dylematów moralnych. Kiedyś kupiłam sobie grzebień The Body Shop, a po fakcie się dowiedziałam o tym co napisałaś... Strasznie źle się z tym czułam.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry wpis moim zdaniem. Pisz więcej swoim przemyśleń.
Dziękuję :) Bałam się, że wyjdzie mi to jakoś bardzo chaotycznie.
Usuńja nie jestem ani wegetarianką ani weganką, bo sery jem a i czasem się mięso zdarzy (powoli rzucam przez problemy z żołądkiem i jelitami). o testach na zwierzętach dowiedziałam się lata temu, ale internet nie był w stanie mi "powiedzieć" kto testuje, a kto nie. poźniej zapomniałam o całym temacie.
OdpowiedzUsuńkilka lat temu znów przypomniał mi się temat testowania, więc zaczęłam stosować listę wizażu. i tak oto do niedawna kupowałam "nietestowane" testowane :/
aż tak rozwiniętej empatii nie mam, żeby płakać bądź pokutować za te zakupy (dzieci jakoś też mnie nie rozczulają), ale mimo wszystko kocham zwierzęce istoty i postanowiłam jakoś.. bardziej szukać info o firmach. a testowane kosmetyki? zużyje i poszukam alternatyw.
ann.
Ja tak samo, nie wspieram ani sprzedających w Chinach, ani wchodzących w skład koncernów nie cruelty-free. Nie mam zamiaru zmienić sposobu swojego postępowania. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńInteresuje się tematem ochrony zwierząt i zdrowego żywienia i muszę przyznać, ze twój post uwiadomił mi ze jestem kompletnie zielona na temat polityki tych gigantów spożywczych dlatego nie śmiało proszę, żebyś w ramach swoich przemyśleń stworzyła taki wpis gdzie podzielisz się z nami ta wiedza :) Nie mialam pojecia, ze kupując takie produkty jak np. Lipton wspieram ten proceder
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Przeczytałam kilka Twoich wpisów i muszę przyznać, że są bliskie mojemu postrzeganiu, aczkolwiek Twoje są chyba bardziej dojrzałe i tolerancyjne (jak przy wpisie, kto jest lepszym weganinem i kwestia, ze wszystkozerca moze się bardziej przyczynic do niejedzenia miesa przez innych niz no..np ja, wegetarianka ;) Podoba mi się Twój blog. Co do firm testujacych na zwierzetach i ekspansywnych na chinski rynek, to mowię im oczywiscie stanowcze nie. Takie The Body Shop jest dla mnie szczytem obludy. Również nie cierpię Chin, brzydzi mnie ten kraj. (Robię drugie podejście w nie kupowaniu niczego made in china, co jest trudne, ale staram się). Czy masz moze jakies informacje na temat firmy Pupa ? To włoska firma, wg strony notest.pl jest firma nietestujaca i znajduje się po zielonej stronie mocy, ale na tej ich liscie znajduja sie tez firmy, ktore niekoniecznie pod zielonym szyldem widniec powinny. I choc bardzo bym chciala, to jakos nie moge uwierzyc w to, ze Pupa nie wprowadza swoich produktow na chinski rynek. Jesli jest inaczej, to zaczne ich wielbic. Fajnie, ze są tacy ludzie, jak Ty:) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa wole sprawdzić daną firmę, niż przyczyniać się do śmierci zwierząt. Myśle, że to kwestia ludzkiego sumienia.Przestałam również jeść mięso i jestem z tego powodu naprawdę zadowolona. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńhttp://want-cant-must.blogspot.com/
Kosmetyki ziaji na przestrzeni ostatnich 2 lat stały się ogromnie popularne w Azji, można je dostać w Korei ( oczywiście cena jest absurdalnie wysoka), dlatego pewnie firma chciała wejść na rynek chiński...
OdpowiedzUsuńRobię co mogę żeby nie być ogniwem w tym okrutnym procederze,dlatego tak ważne są dla mnie tego typu informacje i ich aktualizacje za które dziękuję,modle się też o cud aby los zwierząt szczególnie w Chinach się poprawił
OdpowiedzUsuńCzy wpis który zacytowałaś o firmie Oriflame jest jeszcze na ich stronie? Niestety go nie znalazłam a byłby dobrym dowodem. Niestety gdy chce komuś przekazać rąbek prawdy brak mi dowodów ;(
OdpowiedzUsuńUwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.