Kocieuszy | wegański styl życia: Ja też byłam kiedyś wege-oszołomem

Ja też byłam kiedyś wege-oszołomem

17:41

Mimo, że obecnie możecie mnie kojarzyć z dość racjonalnego podejścia do weganizmu, mimo że teraz staram się bardziej skupić na tym, żeby moje działania miały pozytywny wpływ na sytuację zwierząt, a nie, de facto, działały na ich niekorzyść (jak chociażby elitarność weganizmu), to jeszcze jakieś dwa lata temu sama byłam "wege-oszołomem". Wtedy oczywiście nie zdawałam sobie z tego sprawy, może też nawet czułam się z tym dobrze (wiadomo, robiłam to głównie dla własnej satysfakcji), ale kiedy teraz o tym myślę, jest mi zwyczajnie wstyd.


WOJUJĄCY GIMBOWEGETARIANIZM

Ciekawym jest fakt, że najbardziej zapalczywą "obrończynią zwierząt" byłam za czasów wegetariańskich. Pewnie znacie ten schemat, dowiadujemy się o czymś, co szkodzi zarówno innym (w tym wypadku zwierzętom), jak i naszemu organizmowi i od razu chcemy zbawić cały świat. U mnie zaczęło się od kosmetyków testowanych na zwierzętach. Szukałam w internecie informacji na temat olejowania włosów, a trafiłam na wpis poświęcony testom i z miejsca postanowiłam wspierać tylko "zielone" firmy. Nieco później zaczęłam interesować się sytuacją zwierząt hodowlanych i odrzuciłam z jadłospisu mięso. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła uświadamiać w tym temacie innych. I tak codziennie przekonywałam rodziców, że są mordercami, a potem dziwiłam się, że nie akceptują oni mojego wegetarianizmu. W internecie wytykałam ludziom używanie testowanych kosmetyków (no przecież, że nie inaczej niż w internecie). Hejtowałam wegan za jedzenie Oreo i Laysów (przypomnijmy, ze Oreo i Lays, wbrew powszechnym opiniom, nie są testowane na zwierzętach). A ja nie byłam wtedy weganką - przyczyniałam się do krzywdy krów jedząc pizzę z serem, a miałam czelność cokolwiek komukolwiek wypominać. Zero pokory, czego teraz żałuję.

Bardzo przeszkadzali mi "weekendowi weganie"?, albo ludzie, którzy tylko ograniczali mięso. Myślałam: "hej, nie możesz być pół-weganinem albo wybierać sobie z weganizmu tego co ci pasuje". Do tej pory nie rozumiem dlaczego, skoro ci ludzie nawet nie nazywali się weganami, a robili dla zwierząt cokolwiek, czyli już więcej niż statystyczny Kowalski, nawet jeśli nie było to ich zamiarem. Denerwowała mnie też popularność weganizmu, bo obawiałam się wysypu "nieprawdziwych" wegan (oh wait) chodzących w skórzanych butach i używających koncernowych kosmetyków. W czym mieliby mi oni przeszkadzać, do tej pory nie rozgryzłam.

Tyle dobrego, że nie zapędziłam się w tym swoim fanatyzmie na tyle, by rezygnować z wegetariańskiej pizzy w pizzerii tylko dlatego, że nie wiem jakiej podpuszczki użyto w wykorzystanym w niej serze. Do tej pory też daję kredyt zaufania takim składnikom jak mono i diglicerydy (które i tak najczęściej są wegańskie, a nawet jeśli nie, to z punktu widzenia zwierząt nie mają większego znaczenia). Nie dopytywałam też w restauracjach o to, czy do mojego dania nie użyto przypadkiem jakiejś przyprawy należącej do testującego koncernu. Nie wiem czy wiecie, ale są na świecie ludzie, dla których może to być sprawą życia i śmierci.

Jednego jestem pewna. Dzięki wegetarianizmowi i całej tej świadomości czułam się lepszym człowiekiem. To było bardzo wygodne nie robić nic konkretnego, ale po prostu nie jeść mięsa i już czuć się lepszą od ogółu społeczeństwa. Jadłam wtedy jogurty i sery i czułam się lepsza, czy to nie jest kuriozalne? 



JAK WYLECZYŁAM SIĘ Z FANATYZMU?

Na szczęście to poczucie wyjątkowości minęło wraz z przejściem na weganizm. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć, bo przecież powinno być odwrotnie, wtedy mogłabym sobie dopiero poszaleć w towarzystwie mięsożerców i wegetarian. Ale tak się nie stało, a weganizm mnie wyciszył. Przestałam angażować się w okołowegańskie dyskusje i zaczęłam uprawiać swoje własne blogowe poletko.

Dość szybko zrozumiałam, że nie chcę żeby w moim wegańskim stylu życia chodziło o mnie, tylko o zwierzęta. To przekonanie wzmacniał we mnie każdy film i każde zdjęcie ukazujące udręczone zwierzęta, który zdarzyło mi się obejrzeć. Może to dlatego, że nie oglądam nigdy filmów epatujących okrucieństwem i krwią, dzięki temu nie jestem negatywnie nastawiona do całego świata (przynajmniej poza tymi momentami, w których stoję w kolejce do kasy w Biedronce). Wiem, że agresją niczego nie wskóram, a szybciej w ten sposób do weganizmu zniechęcę, bo pamiętam jak działało to na moich bliskich. Zdaję sobie sprawę z tego, że zmuszanie innych do przyjęcia moich racji nie przyniesie niczego dobrego, bo wiem jak ja sama reaguję na pouczające treści.

W wyleczeniu się ze swoich neofickich poglądów pomogli mi też… inni fanatycy. Ci bardziej zagorzali ode mnie. Naczytałam się w internecie wegańskich dyskusji na temat zakupów w niewegańskich sklepach, produktów niewegańskich firm czy "wegańskości" roślinnych kotletów i od razu odnalazłam swój zdrowy rozsądek.


Czy jestem dzisiaj pragmatyczną weganką? Według skrajnych pragmatyków pewnie nie, pokazuję tu przecież wegańskie kosmetyki, rozpowszechniając te informacje odegrałam też pewnie jakąś rolę w tym, że kosmetyki zostały włączone do powszechnej definicji weganizmu. To czyni weganizm czymś trudniejszym od samego odrzucenia z diety określonych produktów pochodzenia zwierzęcego. Za to tru-weganie przez moje niektóre poglądy zapewne w ogóle nie uznaliby mnie za wegankę. Rozumiem i wybaczam. Podejrzewam, że większość z nas zaczynała jako nawiedzeni neofici. Najważniejsze, żeby w ten sam sposób nie skończyć. 


You Might Also Like

13 komentarze

  1. Bardzo fajny wpis, świetnie się Ciebie czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co masz na myśli pisząc, że Oreo i Laysy nie są testowane?
    Też kiedyś zapędzałam się w takie skrajności. W sumie do tej pory ostały się u mnie pewne nawyki, ale masz rację - nie należy przesadzać w żadną stronę. Bardzo mądry wpis, może otworzy komuś oczy na drobnostki, które wbrew pozorom mogą stać się bardzo irytujące dla innych a także szkodzić nam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi o to, że Mondelez i PepsiCo przez długi czas były uznawane za firmy testujące na zwierzętach, podczas gdy już dawno z takich praktyk zrezygnowały. Ale niektórzy ludzie nadal powielają te nieaktualne informacje i toczą o to wojny na wegańskich grupach.

      Dziękuję :)

      Usuń
  3. Kurczę, jakbym czytała o sobie :) Też zaczęłam swoja podróż na wegańską stronę od wyrzucenia kosmetyków testowanych na zwierzętach - podczas szukania mojego ulubionego kremu tam mi się jakoś "kliknęło" na link do filmu o testach na zwierzętach. Potem odpadło mięso, wyroby ze skóry, potem przeszłam etap fanatyzmu charakteryzujący się patrzeniem na pożeraczy mięsa jak na morderców-sadystów i nazywaniem ich "padlinożercami" - przy jednoczesnym moim dalszym spożywaniu takich produktów jak jaja czy mleko.. I też jest mi wstyd gdy teraz o tym pomyślę. I tak samo "orzeźwiła mnie" przekomarzanka kilku radykalnych weganów o tym który z nich jest lepszym wege. Tak sobie wtedy pomyślałam - przecież tutaj chodzi o zwierzęta, nie o nasze ego..
    Tylko że ja obejrzałam wiele filmów takich właśnie "krwawych". Może nawet za dużo. Zmieniło to moje podejście do naszej ludzkiej cywilizacji i do nas, ludzi, jako takich też..
    A tak przy okazji chciałabym Ci bardzo podziękować za prowadzenie tego bloga :) Znalazłam w nim wiele informacji, których szukałam bezskutecznie wcześniej, a poza tym zawsze to miło poczytać jak mądry pisze :)


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za to, że mam fajnych czytelników :)

      Usuń
  4. u mnie było tak samo, ale ja wyżywałam się tylko na moim chłopaku! :D mieszkamy razem i podczas gotowania obiadów wiecznie się na niego naburmuszałam że je te wstrętne zwłoki, zamiast gotować ze mną wege. Na szczęście szybko mi to minęło, a on teraz coraz częściej podjada mi z talerza ;) po zamianie mleka krowiego na sojowe stwierdził też poprawę samopoczucia, więc ... moja rada, nic na siłę! :) na wszystko przyjdzie czas :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze, że się wyleczyłaś... Nie lubię fanatyków... Ani wegeoszołomów, ani oszołomów innej maści :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze to znam! Sama miałam taki etap krytykowania wszystkich kiedy byłam jeszcze wegetarianką, z perspektywy czasu dziwię się, że nie zauważałam w tym mojej hipokryzji, skoro sama śmiało sięgałam po sery czy mleko... Najważniejsze, że to już za mną, bo swoją postawą mogłam jedynie zniechęcać innych

    OdpowiedzUsuń
  7. Cieszę się, że coraz częściej ktoś pisze w tym tonie, a nie w sposób piętnujący wszystkich, którzy poważyli się na jakiekolwiek odstępstwa od uznawanych przez delikwenta reguł. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję że prowadzisz tego bloga ;D Nawet nie wiesz jaką skarbnicą wiedzy i pomocy jesteś dla mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo ciekawy wpis :) Ja przez pierwsze pare miesiecy weganizmu mialam strasznie depresyjne momenty i ogolnie zywilam nienawisc do calego swiata, a to wszystko przez to, ze obejrzalam prawie wszystkie filmy o katowaniu zwierzat (typu earthlins, ktory musialam ogladac w czesciach, bo nie wytrzymywalam psychicznie). nie chcialo mi sie z nikim rozmawiac i ogolnie bylam malo "przyjemna osoba" :D na szczescie juz troche wyluzowalam i staram sie myslec o tym, jak przyczynic sie do polepszenia tego swiata a nie o tym jaki jest beznadziejny i okrutny. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetnie to opisałaś! Myślę, że każdy z nas przechodził przez ten etap w pewnym wieku i to właśnie na etapie wegetarianizmu ;) Dobrze, że potrafimy spojrzeć na siebie krytycznie i zmienić podejście.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo spodobało mi się pojęcie WOJUJĄCY GIMBOWEGETARIANIZM :) dokładnie taka byłam! Przeszłam na ten styl żywienia już w podstawówce i też chciałam uświadomić wszystkich dookoła jacy okrutni są wobec zwierząt. Teraz mam już inne podejście, żywię się wegańsko ale wiem że nie można tego narzucać innym ;)
    Ps. Cieszę się, że odkryłam ten wspaniały Blog! :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.