Kocieuszy | wegański styl życia: Weganizm, dieta roślinna i inne szufladki

Weganizm, dieta roślinna i inne szufladki

18:08

Uwielbiamy szufladkować i  generalizować. W porządku, na co dzień, radząc sobie z natłokiem informacji, pewnie nam to w jakiś sposób pomaga. Ale czy w walce o prawa zwierząt, które, jak mam nadzieje, są dość istotne dla większości wegan, pomagają nam te podziały, które miedzy sobą tworzymy?


Jeśli jesz wegańsko ale kupujesz kosmetyki z lanoliną i/lub testowane na zwierzętach, do tego nie zwracasz uwagi na niewegańskie buty i ubrania, sprawa jest proste - nie jesteś weganinem, jesteś na diecie roślinnej*. Odżywiasz się prawie wegańsko, bo zdarza Ci się skonsumować jakiś produkt zawierający miód, a do pszczół i innych owadów nie odczuwasz zbyt dużej empatii? Wiadomo, że nie jesteś weganinem, nie można być "prawie weganinem" albo "trochę weganinem"! Jesteś wegetarianinem, i to tylko o ile nie nosisz skórzanych butów.
 

*To nie są moje słowa, nie martwcie się. To są tylko poglądy zasłyszane na wegańskich forach i grupach.

Gorzej, jeśli ktoś postępuje mniej standardowo. Jest na diecie roślinnej (ewentualnie +miód), mniejszą uwagę zwraca na kosmetyki cruelty free, ale za to kupuje produkty fairtrade i bio, wspiera też małe polskie firemki. Robi dla ludzi, zwierząt i samego siebie o wiele więcej niż statystyczny Kowalski, ba, może nawet więcej niż część wegan, ale i tak przez tych "prawdziwych" zostanie nazwany hipokrytą. Przez te kosmetyki, miód i przez jakieś skórzane buty z drugiej ręki. Na diecie wegańskiej nie jest, bo pszczoły, weganizm tym bardziej do niego nie pasuje, a niektórzy odebraliby mu najchętniej etykietkę wegetarianina, przez buty i testowane kosmetyki (wyobrażacie sobie, że niektórzy łączą ideę cruelty-free z wegetarianizmem? Ja wyobrażam, bo sama tak robiłam, kiedy byłam jeszcze wegetariańskim oszołomem. Mimo, że sama jadłam wtedy nabiał).

A co z osobą, która nie je mięsa, nabiału i miodu, nie nosi skórzanych butów, nawet wybiera nietestowane kosmetyki, ale czasami zdarza jej się olać takie składniki jak żelatyna, wino i soki klarowane produktami odzwierzęcymi czy jakieś rybonukleotydy. Pewnie nie jest nawet na diecie roślinnej, przecież takie odpadki z rzeźni są dla niektórych swoistym clou weganizmu (i widać to w dyskusjach o niewegańskich lekach).

Co z tego, że może to właśnie te osoby mogą działać bardziej efektywnie na rzecz zwierząt niż najczystsi fanatyczni weganie od fasoli i niczego, co leżało koło mięsa, którzy na jedną zainspirowaną do weganizmu osobę zniechęcają pięć innych. Ale to już wiecie, pisałam o tym tutaj.


Kto potrzebuje etykietek?

Czy zwierzęta ich potrzebują? Nie, zwierzętom nie zależy na tym, z jakich pobudek ich nie zjadamy, liczy się dla nich to, że zabija się ich coraz mniej. A my sami? Być może trochę tak. Dla mnie dziwne było tagowanie na instagramie wegańskich potraw i produktów jako "vegan", kiedy jeszcze zdarzało mi się jeść nabiał. O wiele łatwiej jest określić się jako weganin niż mówić "jestem na diecie roślinnej, nie noszę skóry, wełny, jedwabiu i innych zwierzęcych materiałów, używam kosmetyków nietestowanych na zwierzętach i bez składników pochodzenia zwierzęcego". Po coś jednak te określenia powstały, zapewne po to, żeby ułatwić nam życie, ciekawe tylko czy ktoś przewidział, że będziemy dzięki nim upraszczać pewne sprawy zbyt mocno.

Ale nie mogę się też oprzeć wrażeniu, że najbardziej wegańskie (i niewegańskie) etykietki są potrzebne ludziom, którzy mogą się w ten sposób dowartościować. No bo patrzcie, oni robią dla zwierząt/ludzi/środowiska/swojego ciała mniej niż ja. Jestem taki zajebisty, a oni? Jak śmią w ogóle nazywać się weganami, weganizm to "coś więcej"! Mityczne "coś więcej", które często nie ma większego wpływu na sytuację zwierząt, ale przyjemnie łechce nasze ego.

Czy wiecie, że za to, że weganizm staje się coraz bardziej popularny główną odpowiedzialność ponoszą wszystkożercy ograniczający produkty pochodzenia zwierzęcego? Nie mamy my, weganie, jeszcze takiej siły sprawczej i jak na razie moglibyśmy się skupić na współpracy z ludźmi, którzy stoją po naszej stronie, zamiast zamykać się w swoich wegańskich gettach.

You Might Also Like

25 komentarze

  1. Prawda, prawda, prawda! Nie czaję tego podziału na wegan i tru-wegan, dobrych wegan i złych... Przecież każdy, nawet najmniejszy krok, najdrobniejsza zmiana (np. decyzja "ok, nie jem mięsa w poniedziałki") jest czymś dobrym i przybliża nas do lepszego świata. Po co się kłócić o pierdoły? Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Pamiętam jaki problem mieli "prawdziwi" weganie z decyzją Jamiego Olivera o ograniczeniu jedzenia mięsa. Nie wiem co im to dało, zamiast cieszyć się z tego, że mniej zwierząt zostanie zabitych, a i dieta wegańska dotrze do szerszej grupy ludzi, niektórzy kłócili się, że przecież nie można być "trochę-wege".

      Usuń
  2. Bycie true weganinem jest niemożliwe, więc bardzo mnie drażniły zaczepki w sieci i wytykanie sobie nawzajem wad ( miód, skóra, kosmetyki testowane w Chinach, których w Europie nie kupisz, itp.). Niektóre osoby powinny wrzucić na luz i przestać skupiać się na idealizowaniu / przypisywaniu etykietek / praw i zasad bycia "idealnym weganinem". Jeszcze takiego niestety nie poznałam ;) Liczy się dla mnie chęć wprowadzania zmian na Ziemi i zaprzestania postrzegania zwierząt, jako masowego produktu do użytku ludzkiego. Cieszmy się i doceniajmy najdrobniejsze kroczki : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ktoś kiedyś chyba nawet powiedział, że "prawdziwy" weganin to martwy weganin ;) Nie da się w dzisiejszych czasach całkowicie odseparować od krzywdy zwierząt, bo giną one nawet przy produkcji warzyw i owoców, ale możemy przynajmniej przyczynić się do poprawy życia tych, które są najbardziej wykorzystywane przez człowieka.

      Usuń
  3. Sama przechodziłam etap wege oszołoma, a teraz po prostu staram się robić to co najlepsze dla zwierząt. I dla samej siebie :) i wierzę głęboko, że to ma sens.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się przyznaję otwarcie do tego, że jem miód i używam kosmetyków z produktami pszczelimi, ponieważ widziałam na studiach jak hoduje się pszczoły i nie wydaje mi się, by doznawały one uszczerbku na zdrowiu. Ale rozumiem, że inni, nie spożywający miodu, mogą mnie skrytykować, bo przecież pszczoły są wykorzystywane! Nie rozumiem niestety, tego co mnie spotkało ze strony kolegi, który jest wszystkożerny, czyli krytyka tego, że jem miód - ja go nie krytykowałam, że je mięso.
    Co do mnie, staram się nie oceniać innych, nie być napastliwa z tym, że ktoś je mięso, a zwierzęta cierpią. Dopiero, gdy ktoś mnie spyta o weganizm,odpowiadam dlaczego, co mnie do tego skłoniło. Jestem w stanie przyjąć do świadomości, że zwierzęta są zabijane, że niektórzy MUSZĄ jeść mięso (względy zdrowotne lub po prostu brak silnej woli), ale hodowla mięsa powinna zostać ograniczona a warunki poprawione.

    Zauważyłam też, że bycie weganinem u wielu osób wzbudza ciekawość w stylu "jak zostałaś? jak dajesz radę? czy nie masz niedoborów? czy niczego Ci nie brakuje?" oraz, że chętnie dają się zaciągać do wegańskich miejsc, mimo braku nalegania z mojej strony :) Możliwe, że to ja mam tak wspaniałych przyjaciół, którzy okazują mi jedynie zrozumienie, a może każdy z nas ma takiego kogoś i należy takich ludzi cenić i nie krytykować nikogo, że je mięso, używa złych kosmetyków czy ma skórzane torebki (lub taki chce). Każdy wybiera swoją drogę, można wskazać inną, ale nie należy na siłę nią ciągnąć innych :)
    ~Kociamberek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie zawsze najbardziej drażni, że właśnie inni sami zaczynają temat i pytają, po co mi to, dlaczego nie jem mięsa, a jak im szczerze odpowiadam, że nie chcę, aby zwierzęta cierpiały, to zaczynają mnie z automatu atakować, że przecież rośliny też cierpią, jak im odpowiadam, że rośliny nie czują bólu, to zaczyna się dalej drążenie "a skąd wiesz?", "a może jeszcze tego nie udowodniono?", "a jak za 10 lat się okaże, że jednak czują?". Nie wiem, po co ludzie zaczynają takie tematy, skoro najwidoczniej sami źle się czują ze swoim mięsożerstwem, jeśli mają potrzebę obrony w postaci ataku na mnie. Ja się staram nikogo nie nawracać na siłę, jeśli widzę, że w danym przypadku nic to nie da. Niestety taka chęć poczucia wyższości tyczy się nie tylko "true vegan", ale też i wszystkożerców, którzy chcą mi, albo raczej sobie, udowodnić, że jestem hipokrytką i jestem gorsza, niż oni, bo udaję niby wielką altruistkę, a robię wszystko na pokaz. Tylko kto tu coś robi na pokaz, skoro to nie ja zaczynam temat?

      /akima

      Usuń
    2. Naprawdę kolega jedzący mięso krytykował Cię za jedzenie miodu? Czyli według niego świnki są do zjadania, a pszczoły do kochania? Z czymś takim się jeszcze nie spotkałam :o

      Mnie chyba jeszcze nikt nie atakował z powodu weganizmu, no, może oprócz rodziców na początku, ale i oni już powoli zaczynają się z tym godzić. I jasne, że takie wywyższanie się i swoich poglądów (i deprecjonowanie cudzych) to nie tylko domena wegan, dotyczy to większości społeczności i pewnie jest to jakiś mechanizm obronny. W każdym razie, raczej nikt czujący się dobrze ze swoim sumieniem i swoimi poglądami nie musiałby sobie niczego w ten sposób udowadniać :)

      Usuń
  5. Hej.Ten wpis to coś dla mnie. Jestem na początku mojej drogi z wegetarianizmem,w stronę weganizmu. Obecnie spożywam suplement diety którego otoczka jest z żelatyną. Nie znalazłam weganskiego zamiennika w dobrej cenie,ale nie uważam tego za karygodne,bo gdybysmy nie jedli mięsa,nie stosowano by żelatyny tylko inny roślinny zamiennik. Ale dla niektórych pewnie już wegetarianką nie mam prawa się nazywać. Co do owadów..przyznaję,owady mnie nie wzruszają,nie jednego pacnełam łapką,bo nienawidzę pająków,komarów i much. Ale nie znecam sie nad nimi,nie mecze,nie zabijam bez potrzeby,nie jestem sadystą,po prostu nie użalam się nad śmiercią istoty która nie ma świadomości,marzen,uczuć,zdolności świadomego odczuwania bólu i za którą nikt nie będzie płakał,tęsknił.To bardzo nie weganskie podejscie,rozumiem,zabijcie mnie,nie potrafie myslec inaczej,nie wybralam sobie tego. W sumie to moglabym nawet sie wegetarianka nie nazywac,nie musze sie szufladkowac do zadnej kategori. Wystarczy mi mysl,że robię coś dobrego dla zwierzaków i dla siebie przy okazji :) Pozdrawiam Cię serdecznie,czuję dużą dozę wyrozumiałosci z twojej strony i jest to bardzo pomocne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, cieszę się, że w taki sposób odbierasz mnie i moje podejście :) Na temat "niewegańskich" leków mam takie samo zdanie, tym bardziej, że jeśli w grę wchodzi nasze życie i zdrowie, to chyba zrozumiałe, że jest ono dla nas najważniejsze. A co do owadów, wszyscy je zabijamy, często nawet nieświadomie i też nie czuję z tego powodu jakichś specjalnych wyrzutów sumienia.

      Usuń
    2. Ja nie mam nigdy siły, serca ani czasu, żeby się doedukować w temacie pszczół. Przy całym braku wzruszenia, bardzo bym chciała żebyś się kiedyś pochyliła nad tematem, zwłaszcza od strony ekologicznej: czy nawet intensywna hodowla pszczół jest dobra dla środowiska, bo zapylają rośliny, czy jednak zła, bo intensywna, stosuje się dziwne środki chemiczne, a najważniejszymi zapylaczami są i tak dzikie owady. Prawdę mówiąc nawet jak próbowałam, to nie mogłam znaleźć sensownych danych, bo albo są jakieś oszołomy z PETA, albo producenci miodu, żywo zainteresowani greenwashingiem. Rozumiem, że zagadnienia typu "co złego w noszeniu skóry", "co złego w jedzeniu nabiału" wydają się bardzie palące, ale drażni mnie niejasność w sprawie miodu.

      Usuń
  6. Moim zdaniem ludzie właśnie za bardzo skupiają się na szczegółach, które nie mają większego znaczenia dla poprawienia ogólnej sytuacji zwierząt. Dla mnie oczywiste jest, że najważniejsze jest odrzucenie (lub maksymalne ograniczenie) mięsa, mleka i jajek (no i futer), bo to są podstawowe powody, dla których hoduje się zwierzęta. Reszta, to w większości tylko odpadki z rzeźni i jak przestanie się hodować zwierzęta dla tych głównych celów, to na resztę znajdzie się syntetyczne substytuty. A to, że czasem ktoś zje margarynę z witaminą D3, albo posmaruje się kremem z lanoliną, to naprawdę niewiele zmieni. Skupmy się po prostu na najważniejszych aspektach tej sprawy, a nie rozdrabniajmy się na pierdoły i przede wszystkim nie wypominajmy sobie nawzajem naszych niedoskonałości, bo nikt nie jest idealny, a poza tym nie o to chodzi, żeby być. Niestety wraz z poprawą naszego samopoczucia nie polepsza się automatycznie sytuacja zwierząt. To, że ktoś przyklei sobie naklejkę na plecak z napisem "true vegan" nie uratuje żadnego życia, więc może lepiej róbmy swoje i nie oglądajmy się na innych, chyba, że chcemy ich realnie zmotywować, a nie pokazać im, że jesteśmy od nich lepsi.

    /akima

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do futer dodałabym jeszcze skóry, bo one najczęściej nie są odpadem z produkcji mięsa. Z całą resztą się zgadzam, nie rozumiem zwłaszcza wypominania innym margaryny z witaminą D. Ja margaryny do szczęścia nie potrzebuję, jeśli nawet bym potrzebowała, to mam bardzo blisko domu sklep, w którym mogę dostać Alsan, ale jeśli ktoś nie ma takiej możliwości, to chyba lepiej, żeby kupował ten nieszczęsny Benecol niż masło czy margarynę z serwatką. Dodam jeszcze, że mnie ani trochę nie inspiruje wytykanie mi błędów przez innych i moralizatorski ton, wtedy jeszcze bardziej się buntuję i utwierdzam w swoich poglądach, więc i sama nie próbuję w taki sposób nikogo do niczego przekonywać.

      Usuń
    2. Zapomniałam o skórach, je też należałoby wyeliminować. Ale to są główne problemy, na których trzeba się skupić. Przecież gdyby ludzie nie jedli i nie nosili ww. produktów, to nie hodowano by np. krów na witaminę D, czy na kolagen, bo by się to nikomu nie opłacało. Używano by syntetycznych zamienników, które byłyby dużo tańsze w pozyskaniu.
      Moim zdaniem w ogóle takie wytykanie błędów innym nie ma sensu, bo człowiek automatycznie zaczyna się bronić i idzie w zaparte, nawet jeśli nie ma racji.

      /akima

      Usuń
    3. Z witaminą D to jest obowiązek w Polce fortyfikowania nią margaryn, o ile wiem. Aslan jest importowany, i dlatego jest bez tej witaminy. Witamina D jest najczęściej pozyskiwana z lanoliny, bo to jest dużo tańsze niż jakiś wegański syntetyk. Krótko mówiąc: bojkotowanie margaryn z witaminą D ma jeszcze mniej sensu i wpływu na sytuację zwierząt, niż bojkotowanie wszystkiego z żelatyną. Nikt nie narzuca producentom, że żelki mają być na żelatynie (a pektyna, karagen czy agar nie są horrendalnie drogie).

      Usuń
  7. Jak zwykle świetny wpis. :)
    Te etykietki są zbędne. Chociaż zauważyłam, że nie tylko "prawdziwi weganie" w nie uderzają, ale też mięsożercy, którzy czasem próbują nas złapać na niekonsekwencji. Raz tak miałam, że byłam pytana po kolei o wszelkie aspekty "ale te buty nie są ze skóry?, a w tym kremie na pewno nie ma miodu?, a skąd wiesz że ten kosmetyk nie jest testowany?, a czym karmisz kota?". Lawina pytań, by znaleźć choć jedną niekonsekwencję, mimo że o mojej diecie nie poinformowałam w sposób w stylu "jestem weganką i jestem od ciebie lepsza". Co do samych wegan na szczęście nie trafiam na takich nadmiernie generalizujących, no poza forami internetowymi oczywiście. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj planujesz może stworzyć jakąś listę ze sleeka? albo chociażby informacje o składnikach których należy unikać?

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja jeszcze wspomnę, że dla mnie w sumie odrzucenie kosmetyków testowanych na zwierzętach jest równie ważne, co odrzucenie mięsa, a dla wszystkich ludzi chyba jest to dużo łatwiejsze. Jest masa naprawdę świetnych kosmetyków, które nawet nie muszą być wegańskie, ale niech chociaż nie będą testowane, bo to jest coś strasznego moim zdaniem. To jest chyba najmniejszy krok, bo to niewielkie wyrzeczenie, nie trzeba zmieniać swojej diety, ani nawet specjalnie przyzwyczajeń, a robi się bardzo wiele, bo jak popatrzy się na te zwierzęta z laboratoriów, to aż się płakać chce. Dla mnie to jest jeszcze gorsze, niż hodowla na mięso, czy mleko, bo te zwierzaki, oprócz tego, że też siedzą całymi dniami w klatkach i nie znają nawet dotyku trawy pod łapkami, to jeszcze co dzień torturuje się je faszerując chemikaliami. Zawsze, jak rozmawiam ze znajomymi na te tematy (bez fanatyzmu i krytykowania, oczywiście), to mówię im, żeby chociaż wybierali nietestowane na zwierzętach kosmetyki, bo to niewiele zmieni w ich życiu, a w życiu zwierząt zmieni bardzo dużo.

    OdpowiedzUsuń
  10. To wynika z niskiego poczucia własnej wartości tych osób. By usatysfakcjonować swoje ego, zamiast szukać wartości wewnętrznie, umniejszają wartość otoczenia. To pozwala im czuć się lepiej.
    Obawiam się, że takim osobom tak na prawdę nie zależy na szerzeniu wartości wegańskich, ale to nie jest ich wina. Nie rozumieją, że miłość trzeba znaleźć w sobie, a nie szukać jej na zewnątrz. Bez zapewnienia sobie w wystarczającym stopniu potrzeby szacunku i uznania nie są wstanie „wspiąć się wyżej”
    Co nie zmienia faktu, że takie osoby odstraszają ludzi od przejścia na weganizm bo wychodzimy na bandę snobistycznych wariatów.
    „Tylko ja jestem prawdziwym weganinem: nie jem nori, brzydzę się wełnianych kocy i nie kupuję w marketach bo tam są działy z mięsem i nabiałem. Ochyda! Ludzie są tacy źli, obrzydliwi głupi. Tylko ja znam i rozumiem prawdę. Jestem lepszy od nich”

    OdpowiedzUsuń
  11. Najbardziej mnie zdumiewają ci, którzy jedzą wegańsko dla zdrowia, ale czują się dzięki temu lepsi od tych, którym chodzi o zwierzęta. Mi by było wszystko jedno, bo "zwierzętom jest obojętne, dlaczego ich nie jesz", ale gdy oszołom od robienia wszystkiego z fasoli czepia się wpisu o wegańskich chpisach czy o tym, że wszystkie energy drinki są wegańskie, bo "nie jest naprawdę wegańskie, skoro jest niezdrowe", to mnie krew zalewa, Nie dziwię się, że takich ma się ochotę odesłać z kwitkiem, kopem w rzyć, i etykietką "ty jesteś tylko na diecie roślinnej". Takich terrorystów którzy najchętniej zakazaliby wszystkiego co nie jest z jarmużu i fasoli ZWŁASZCZA jeśli jest wegańskie, i którzy najchętniej narzuciliby urzędowy obowiązek robienia wszystkiego z fasoli. Wrrr.
    Nie lubię też całego tego altmedu który roi się wokół weganizmu/diety roślinnej. Prawda jest taka, że przyzwoite zbilansowanie tej diety nie jest trudniejsze niż diety wszystkożercy, i jest to dieta bezpieczna dla zdrowia. Koniec, kropka. Nie leczy raka, nie zapewnia wiecznej młodości, nie jest lekiem na wszystkie choroby świata. Nawet najlepsza, najzdrowsza i najbardziej fasolowo-jarmużowa. Nienawidzę, gdy weganie którym chodzi o zwierzęta promują altmedowe kłamstwa w nadziei że spopularyzują ideę tym, których zwierzęta nie obchodzą. Mnie kłamstwa zniechęcają, i nie chcę się przyznawać do tych, którzy kłamią. Zielone smoothies to niegłupi sposób na przemycenie do diety większej ilości warzyw. I tyle. Nie dają supermocy, to nie kreskówka o Poppey'u, do ciężkiej cholery. Myślę swoją drogą, że gdy o korzyściach zdrowotnych mówi się w nawiedzonym tonie medycyny alternatywnej, to jest to mało wiarygodne nawet dla osób trochę mniej racjonalnych niż ja. Jeśli ktoś się boi strrrasznych niedoborów, anemii itp., to ludzie głoszący weganizm jak religię nie brzmią tak przekonująco, jak ludzie powołujący się na badania naukowe, opinię WHO, itp. Na serio pragnę, żeby wszyscy przekonani że "dieta roślinna" leczy raka mieli inną etykietkę i bawili się w innej piaskownicy. Przykro mi, ale nawet świadomość że dla zwierząt to bez znaczenia itp. nie jest w stanie wykrzesać ze mnie większej tolerancji i otwartości umysłu. Ot, nie potrafię. Lubię twojego bloga, bo widać że robisz porzadny reaserch w sprawie tych kosmetyków, i jest jasnym co wynika z danych, a co jest tylko twoją opinią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ci ludzie od fasoli chyba podpierają się tym, że weganizm ma nie krzywdzić zwierząt, a człowiek to też zwierzę, więc jedząc coś niezdrowego krzywdzimy zwierzęta, taka logika :D Wydaje mi się, że spotkałam się kiedyś z taką argumentacją. Tak jakby hummus z konserwantami albo czipsy z glutaminianem zjedzone dwa razy w miesiącu od razu nas zabiły. I co najważniejsze, nie ma to ŻADNEGO związku z definicją weganizmu, a niektórzy bardzo by chcieli tę definicję rozszerzyć, chyba tylko po to, żeby mniej osób się w nią zmieściło.
      Myślałam nawet nie dawno o tych nawiedzonych weganach i doszłam do wniosku, że jeśli przed przejściem na weganizm miałabym słabą motywację i nie wiedziałabym tego, co wiedziałam, to gdybym spotkała takich wegan od teorii spiskowych i robienia wszystkiego samemu, na pewno by mnie zniechęcili do całego weganizmu. Tym bardziej, że nie zdecydowałabym się na weganizm gdybym nie miała pewności, że w kryzysowej sytuacji znajdę w każdym sklepie jakieś słodycze, a nie będę musiała piec ciastek z fasoli :D

      Usuń
  12. fajny, pouczający inteligentny blog :)

    Sprawa miodu- wyjaśnię - miód produkuje się przemysłowo zmyślą o kasie, a nie o pszczołach. To znaczy zabiera im się wszystko i ciągle, i nie zostawia im się własnych zapasów, aby je same zjadły zimą . Karmi się je zatem cukrem złożonym, a one nie trawią tego i chorują. Mają enzymy do trawienia cukru prostego. W efekcie są słabe, tracą odporność, chorują. Produkują "gorszy" miód. A my jemy go jako tzw. eliksir zdrowia. Bzdura!
    Gdyby przynajmniej w połowie mogły zjeść swój produkt , który dla siebie robią to nie byłoby aż tak dużych problemów z ich zdrowiem. Żyją bowiem krótko i ciężko zapieprzają, aby nieustannie produkować miód, który nieustannie jest im zabierany. Jeśli nie mają naturalnych kwiatów tylko łąki uprawne, z opryskiem itd., to ich zdrowie jest marniutkie. Obecna sytuacja zdrowotna z nimi jest bardzo zła.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ładnie napisane :) Ja chcę być wege, na razie jestem na etapie zmiany przyzwyczajeń, zdarza mi się zjeść coś czego nie chcę jeść albo kupić kosmetyk bez sprawdzenia czy jest ok ale staram się za to nie obwiniać bo wierzę że te moje małe zmiany i tak są potrzebne. I nie wyrzucę skórzanych ubrań i drogich kosmetyków testowanych na zwierzętach, nie mam zamiaru więcej tego kupować ale wyrzucanie tego co mam nie zmieni nic poza zaśmiecaniem świata i marnowaniem moich pieniędzy.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.