Kocieuszy | wegański styl życia: Jak przetrwać wegański kryzys?

Jak przetrwać wegański kryzys?

20:50

Od mojego przejścia na weganizm minął dopiero rok, a już zdążyłam się załapać na pierwszy kryzys. Jeśli chcecie się dowiedzieć jak sobie z nim poradziłam, zapraszam do dalszej części wpisu.



Wszystko zaczęło się jakoś między styczniem a lutym. Najpierw przez myśl mi przemknęło, że to nie ma sensu, że ludzie jak krzywdzą, tak krzywdzić będą, a popyt na mięso wcale nie spadnie. Potem do głosu doszli wege-fanatycy, na których natknąć się można w różnych zakątkach internetu. Ilekroć spotykam się ze skrajną postawą wegan, nie mam ochoty identyfikować się z całą tą grupą. Nic dziwnego, że zaczęłam być bardziej podatna na niewegańskie bodźce. Pamiętacie notkę o produktach, za którymi tęsknię na weganizmie? No właśnie. Kinder Bueno w sklepie, apetycznie wyglądające ciastko w cukierni czy pizzerka z serem zaczęły mnie prześladować. Tak to już bywa, że kiedy człowiek ma obniżoną odporność (w tym przypadku motywację), to zaczynają go dopadać wirusy. Na mój kryzys, który już chyba minął na dobre, złożyło się kilka czynników, ale wszystkie je można przezwyciężyć.

1. Zweryfikuj swoje motywy

Jesteś weganinem/nką ze względu na zwierzęta, ale zaczynasz tracić wiarę w sens tej idei? Poczytaj o zaletach zdrowotnych diety roślinnej. Jesz wegańsko dla zdrowia i powoli zaczyna Cię to męczyć? Zainteresuj się prawami zwierząt albo tym, jaki wpływ na nasze środowisko ma hodowla zwierząt. Co dwa powody do wytrwania na weganizmie to nie jeden.

Od siebie bardzo polecam to, co działa na mnie najlepiej, czyli filmy ukazujące zwierzęta uratowane z hodowli (np. ten) albo pokazujące cierpienie zwierząt bez rozlewu krwi (ten zrobił na mnie ogromne wrażenie - od razu zapomina się o tęsknocie za lodami, prawda?)


2. Poszukaj wsparcia

Niekoniecznie w wegańskich grupach na facebooku, ale może wśród wegan o bardziej zdroworozsądkowym podejściu, którzy swoją postawą nie odpychają osób zainteresowanych tym stylem życia. Obejrzyj pro-wegańskie filmiki na Youtube, poczytaj blogi i przekonaj się, że nie jesteś w tym sam(a) - jest nas coraz więcej.


3. Zjedz porządnego wegeburgera

I popij fritz-kolą. Jeśli nie masz dostępu do Krowarzywy, zawsze możesz przygotować burgery z fasoli ;) Brakuje Ci smaku mięsa? Nie ma się czego wstydzić! Tak naprawdę to nie za smakiem mięsa tęsknisz (mięso przecież nie ma smaku), a za jego odpowiednim przyprawieniem. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś podobnie przyrządził(a) warzywa. Poeksperymentuj z mieszankami ziół i przypraw, np. przyprawą do hamburgerów.

4. Zainwestuj w wegańską mleczną czekoladę

Jeśli w pobliżu Twojego miejsca zamieszkania nie można znaleźć takich produktów stacjonarnie, to zawsze możesz zamówić je on-line. Albo...


5. Zarezerwuj bilety na podróż

Odwiedź jeden z wegańskich rajów. Niemcy? Czechy? A może Warszawa? :D Ja wybrałam Szwecję z powodu Oatly Chai Dryck i produktów Astrid och Aporna, na które miałam chrapkę od dłuższego czasu. Zrób porządne zapasy wege-produktów i przekonaj się na nowo, że weganizm może być prosty.

Przeczytaj jeszcze:
Co wegańskiego kupiłam w Sztokholmie
Co wegańskiego można zjeść w Finlandii


 Zweganizowane jajka ;)

A tak naprawdę wystarczy, że zastanowisz się czego najbardziej Ci brakuje i podejmiesz się próby zweganizowania tego. Pizza? Żaden problem. Zaopatrz się w wegański ser i do dzieła albo odwiedź jeden z lokali serwujących wegańską pizzę (może niedługo napiszę trochę więcej na ten temat). Ryby? Na rynku mamy dostępnego np. wegańskiego tuńczyka. Jajka? Może pomocna okaże się czarna sól?

Swoją drogą, gdyby ktoś się dziwił po co weganom zamienniki mięsa i nabiału, to właśnie po to. I wcale nie chodzi o to, że wegański styl życia to same ograniczenia i zero przyjemności. Raczej o to, że żyjąc w społeczeństwie ciągle spotykamy się z kulturą jedzenia produktów odzwierzęcych i od czasu do czasu może nas dopaść jakaś nostalgia. Dlaczego przypominając sobie wagary w McDonaldzie mielibyśmy od razu rzucać się na mięso, skoro możemy zdecydować się na roślinny zamiennik?

You Might Also Like

29 komentarze

  1. Powinnam sobie ten wpis zapisać, bo po raz kolejny zaczynam swoją przygodę z weganizmem, właśnie dlatego, że ulegam pokusom i kryzysom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kilka razy zaczynałam z wegetarianizmem, z weganizmem chyba dwa i mam nadzieję, że już nic się nie zmieni. Trzymam za Ciebie kciuki :)

      Usuń
    2. Z wegetarianizmem zaczynałam jakoś 2 razy i szczerze mówiąc poszło całkiem łatwo, ale do weganizmu już któryś raz się przybieram. Czuję się z nim dobrze, wręcz dużo lepiej, ale niesamowicie muszę się pilnować.
      Dzięki :)

      Usuń
    3. Początki bywają trudne, trzeba pilnować składów produktów, ale z czasem zapamiętasz po które ciastka czy czekoladę możesz sięgnąć w chwili słabości :)

      Usuń
  2. Czytam Twojego bloga od dawna i jest on dla mnie ogromnym wsparciem w weganizmie. Wprawdzie, nie jestem 100% wegan (używam produktów pszczelich), ale zrezygnowałam z produktów mlecznych i jajek (w październiku ubiegłego roku zrezygnowałam z ryb, przez co byłam już 100% wegetarianką) . I to dzięki Tobie! Trafiłam na Twojego bloga kompletnie przypadkowo - na fb wyświetliło mi Kocie Uszy, uwielbiam koty - weszłam na stronę, potem bloga. Na początku byłam trochę zdystansowana. Byłam pewna, że należysz do tych nawiedzonych wege ludzi, którzy krytykują, zamiast wskazać drogę i pomóc Ci nią kroczyć. Wpierw wydawało mi się, że jedynie, co zweganizuje w swoim życiu to kosmetyki. A Twój blog jest niezwykle w tym pomocny (wielkie dzięki za tyle cierpliwości w czytaniu składów!). A potem, stopniowo, zaczęłam się przekonywać, że może jednak dam radę bez sera (a uwielbiałam naprawdę!), mleka, jogurtów czy jajek. I tak, może nie z dnia na dzień, ale powoli redukowałam spożywaną ilość, aż okazało się, że nie czuję potrzeby. Oczywiście, nie jest tak, że nie tęsknie. Brak mi czasem, w szczególności gdy widzę jak mój chłopak wżera plaster sera (bo robiliśmy to wspólnie) czy nawet jak je mięso. Ale daję radę. Niestety moje wyjaśnienia i uzasadnienia czemu nie, kończą się na wyzwaniu mnie od głupich (rodzina). W chwilach słabości wchodzę na Twój blog, który pokazuje mnóstwo wegańskich opcji, zamienników i pokazuje, że bycie wege aktualnie nie jest takie trudne. I że wcale nie trzeba pić mleka sojowego i jeść tofu (obu w zasadzie nie trawię smakowo), by być dobrym wege. Dzięki Tobie również w końcu skierowałam się do sklepu Evergreen i z radością odkryłam wegańskie słodycze! Co za radość móc coś kupić i jeść bez obaw, że może Twoje oczy przeoczyły coś z mleka w składzie! Żadnych wyrzutów! I są pyszne! Bardzo Ci za wszystko dziękuję. Za Twoją nieoceniającą postawę, pokazywanie opcji zastępujących niemal w pełni niewegańskie, wegańskich lokali, kosmetyków i smakołyków. Jesteś takim wege, który zmienia świat, bo zachęca i docenia nawet drobne kroki! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
    ~Kociamberek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, to najwspanialszy komentarz jaki kiedykolwiek przeczytałam, dziękuję! <3

      Jeśli chodzi o rodzinę - miałam dokładnie to samo, ale po czasie zaczęło się to zmieniać i nawet mój tato - zadeklarowany mięsożerca, sam kupuje mi teraz sojowe zastępniki mięsa, jakie znajdzie w sklepie albo przygotowuje mi wegańską ciecierzycę kiedy przyjeżdżam do domu. Jeszcze rok temu w życiu bym nie pomyślała, że tak się zmieni podejście mojej rodziny do mojego sposobu odżywiania :)

      Kiedy Twój chłopak je ser, Ty możesz zjeść Violife :D Ja w sumie też nie piję mleka sojowego (czasami do kawy albo do owsianki) i nie jem za często tofu (smakuje mi tylko wędzone). I uwielbiam ten komfort w wegańskich sklepach albo knajpkach, gdzie mogę sobie coś wybrać z zamkniętymi oczami :)

      Dziękuję, że napisałaś, to strasznie motywuje do dalszego prowadzenia tego bloga! Jak mnie kiedyś najdą jakieś czarne myśli i zechcę z niego zrezygnować, to na pewno będę wracać do Twojego komentarza <3

      Usuń
    2. Cieszę się, bo długo się zbierałam, by napisać ;)

      Rodzina robi mi wegańskie zupy, oferuje wegańskie opcje i stara się dostosować. Jednak męczące jest, jak co jakiś czas zarzucają mi, że się męczę bez powodu, że nie jem, podczas gdy dzieci w Afryce głodują (to jest ostatni najlepszy według nich argument, na pozostanie nie tylko non vegan ale i non vege). Jeszcze stwierdzanie, że muszę jeść wszystkie warzywa, nawet jak nie lubię, bo jak nie jem, to zła ze mnie weganka.
      Argumentacja na temat tego, że zwierzętom nie jest tak źle, krowa musi dawać mleko, bo to rasa mleczna (argument perełka) nie działają na mnie, bo, pomijając już wiedzę spływająca z każdej strony prozwierzęcej, studiuję weterynarię i widzę jak są hodowane krowy, co się dzieję z cielętami i że to jest po prostu straszne. Zapewne również i widzenie tego na własne oczy pomogło mi przejść na weganizm. A proponowane przez moją mamę rozmowy z hodowcami na temat zmian w prowadzonej hodowli bydła nie wydają mi się sensowne, ponieważ tym ludziom nie zależy na tym, by tym zwierzętom było dobrze, tylko by były na tyle zdrowe, by mogły dawać spełniające normy mleko.

      Ja w zasadzie nie miałam jeszcze klasycznego kryzysu, ale miałam chwile, gdy czułam się złą wegetarianką/weganką, gdy coś mi nie smakowało. Chociażby tofu - bardzo chciałam je zjeść, specjalnie przygotowane, w chińskiej restauracji (byłam pewna, że potrafią je odpowiednio przyrządzić), ale po kilku kęsach zrobiło mi się po prostu niedobrze... W momentach takich czuję się sobą zawiedziona, bo powinno mi smakować.

      Kolejne wyrzuty mnie naszły w związku z ogromną ilością posiadanych przeze mnie wełnianych ubrań. O ile do skóry zawsze miałam negatywne podejście i unikałam kupowania czegokolwiek skórzanego, o tyle pozyskiwanie wełny nie wydawało mi się brutalne. Widziałam wiele zdjęć w internecie. Dalej mam mieszane uczucia co do wełny. Wiem, że nie wyeliminuje jej ze swojej garderoby kompletnie, bo mam dwa płaszcze i wiele swetrów (jestem zimowym zmarźluchem). Akurat tak się zeszło, że wtedy umieściłaś post o tym, że nie ma lepszych wegan, liczą się starania i nawet jak ktoś donasza skórzaną kurtkę, to nie znaczy, że od razu jest zły. To było takie oczyszczające.
      ~Kociamberek

      Usuń
    3. Kiedy jeszcze jadłam mięso, to też nie musiały mi smakować wszystkie jego rodzaje, a wszystkożercy nie jedzą przecież wszystkich zwierząt (i nie mówię nawet o tabu żywieniowym związanym ze zjadaniem zwierząt uznawanych w naszej kulturze za domowe, ale takie krewetki, małże, ślimaki czy nawet ryby nie wszystkim smakują) - słabe te przytyki :) Argumenty dotyczące dzieci z Afryki są wyjątkowo nietrafione, nie rozumiem usprawiedliwiania nadmiernej konsumpcji tym, że gdzieś na świecie ktoś ma gorzej. To właśnie przez hodowlę zwierząt marnuje się to jedzenie, którym moglibyśmy nakarmić biedniejsze kraje afrykańskie.
      Nie przejmuj się, nie ma czegoś takiego jak "zły weganin" - każdy weganizm jest super i zwierząt nie obchodzi czy zamiast nich jesz tofu, fasolę czy seitan ;) Tak samo ze swetrami. Stało się, nie cofniemy już czasu, a teraz, kiedy mamy już tę świadomość, możemy wybierać produkty przyjazne zwierzętom :)

      Usuń
  3. Po pierwsze - polecam film Garego Yourofskyego na takie kryzysy. Bezkrwawy (prawie, ale te 2 kilkunastosekundowe fragmenty można przewinąć, bo nie o to w filmie chodzi), ale bardzo skuteczny. Przekonał nawet moją mięsożerną mamę do odstawienia :) Po drugie - w razie "wpadki" nie należy się poddawać, tak jak podczas diety odchudzającej. Niektórzy po zjedzeniu cukierka twierdzą, że dalsza dieta nie ma sensu, nie można tak myśleć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstyd się przyznać, ale jeszcze nie oglądałam tego klasyka Garego :)

      Usuń
  4. Weganizm to najlepsza decyzja jaką podjęłam, oprócz tego,że nie przyczyniam się do krzywdzenia zwierząt i jestem zdrowa to dzięki temu stałam się bardziej tolerancyjna. Na początku bycia wege byłam tak jak to napisałaś wege-fanatyczką, byłam oburzona postawą niektórych ludzi,że zjedli to, czy tamto, że ktoś tam je ser żółty, a to też się wiąże z krzywdzeniem zwierząt. A przecież w tym wszystkim chodzi o to, żeby zmierzać w dobrą stronę, małymi kroczkami. Źle się z tym czuje,że taka byłam, no ale chyba każdy ma prawo do błędów,prawda ;)? Nauczyłam się własnie tolerancji i bycia bardziej wyrozumiałą i czuje, że to naprawdę pomaga innym. Cieszę się,że nie jestem z tym wszystkim sama :) ! A tak poza tym to świetny blog :) !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Też przechodziłam przez taki "oszołomski" etap, chyba każdy już tak ma na początku :D Na szczęście ostatecznie weganizm mnie bardzo wyciszył i zrozumiałam też, że wykłócanie się o te tematy nie ma sensu, bo nie przekonam do weganizmu nikogo, kto sam tego nie poczuje.

      Usuń
  5. Ja polecam grupe na fb Wegańskie S.O.S, zero hejtu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny post!
    Ja jeszcze nie przechodziłam takiego kryzysu, ale mam chwile nostalgii za dawnymi, ulubionymi potrawami. I dlatego dużo weganizuję. Kinder Bueno też za mną chodzi, albo rafaello. Ale nie ma rzeczy niemożliwych.
    Nigdy jeszcze nie próbowałam wegańskich serów, Trochę się obawiam, bo tofu mi nie smakuje. Chyba że w pierogach ruskich, kiedy go nie widzę :p Ale pewnie kiedyś spróbuję. Jestem bardziej po naturalnej stronie mocy i rzadkie kiedy używam zamienników - poza mlekiem, czy jogurtem ;) Ale na pewno zapiszę ten post w razie czego :)
    Bardzo lubię Twoje zdroworozsądkowe podejście do weganizmu. Przyjemnie się czyta Twoje posty. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :)
      Wegańskie sery żółte to zupełnie inna bajka niż tofu, najczęściej nie są robione z soi, tylko na bazie oleju kokosowego. Rafaello też mi brakuje, ale myślę, że da się je zweganizować, np. zrobić jakieś pralinki kokosowe :>

      Usuń
  7. przyda się. Ja już jem w 90% wegańsko - te 10% to słodycze, coś co zjem przez przypadek (np w gościach jakieś ciasto albo coś ze śmietaną czy jajkiem, czy majonezem) i raz na miesiąc żółty ser. Najgorzej odmówić u kogoś ciasta, a one są prawie zawsze z dodatkiem jajek i mleka, a ja niestety jestem słodyczowym potworem... natomiast nie boli mnie wydatek 7zł za mleko sojowe czy ryżowe, bo zamiast tego nie kupuję już innych niepotrzebnych badziewi i w ogólnym rozrachunku wychodzę na zero.
    Ale przyznam, że chciałabym już tak na 100%...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno jeszcze będziesz, na wszystko przyjdzie czas :) Ja, zanim "oficjalnie" określiłam się jako weganka, też bardzo ograniczałam produkty odzwierzęce i praktycznie jadłam niewegańsko tylko u rodziców (+ jakaś pizza od czasu do czasu, ale już zaczynałam eksperymentować z pizzą bez sera).
      Możesz też przynieść gościom jakieś swoje wegańskie ciasto i zadziwić ich tym, że da się bez mleka i jajek ;) Ale rozumiem, że takie odmawianie może być ciężkie, sama od kiedy jestem weganką (a nawet i wcześniej) unikam rodzinnych uroczystości, na których prawdopodobnie nie znalazłabym niczego bezmięsnego oprócz napojów :)

      Usuń
  8. Nie miałam jeszcze kryzysu, aczkolwiek nie jestem jeszcze w pełni weganką. Ale uwielbiam Twojego bloga.
    Z moim niepełnym weganizmem (nazywam to byciem w drodze) jest tak, że trudno mi się przebić przez rodzinny brak zrozumienia dla tej "fanaberii" oraz wciąż walczę z kawą. Poza rodzinnymi ewentami, kiedy staram się być elastyczna i nie wypluwam zupy ze śmietaną, czy specjalnie zrobionego dla mnie czegoś z serem... to tylko kawa z mlekiem jest moim grzechem, na który jeszcze sobie pozwalam, bo nie smakuje mi żadne roślinne ani bezmleczna kawa.. Czasem gdzieś poczuję mięsny zapach i jedyne co wtedy mam, to czuję się głodna. Może przez ten intesywny zapach czegoś smażonego czy pieczonego.. Szczęśliwie nigdy nie mam ochoty na powrót do mięsa. Już jako dziecko miałam zadatki na wege, bo mięso mi po prostu cuchnęło. Jako dziecko też trafiłam na wsi do pewnej stodoły i nigdy tego nie zapomnę...
    Pozdrawiam Cię mocno i dzięki za to, co robisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A próbowałaś różnych rodzajów roślinnego mleka? Ja na przykład nie lubię w kawie mleka sojowego, ale owsiane (Oatly <3 - mam sentyment :D), migdałowe albo kokosowe to już co innego. Inna sprawa, że piję teraz o wiele mniej kawy niż jako wegetarianka i częściej zastępuję ją zbożową Inką, a Inka smakuje mi bez mleka :)

      Usuń
  9. Całkowicie zgadzam się, że trzeba sobie jak najwięcej pysznych wegańskich smakołyków zorganizować, wtedy nie będziemy mieć okazji sięgać po te niewegańskie.
    Myślę jednak, że jeżeli nasz weganizm jest motywowany tylko moralnie, czyli zależy nam na tym, aby nie krzywdzić, to nie ma problemu, kiedy od czasu do czasu dopadnie nas ogromna ochota na coś niewegańskiego i się jej poddamy. Liczy się całokształt i z czasem będzie takich sytuacji coraz mniej, aż całkiem znikną z naszych myśli. Rok czasu, to nie jest długi okres w porównaniu z całym życiem. Kiedy ludzie pytają mnie jak przejść na wegetarianizm lub weganizm, zawsze polecam powolne zmiany, bo już niejednokrotnie byłam świadkiem, że radykalne zmiany mają podobny efekt jak inne diety, po jakimś czasie wraca się do starych nawyków i po sprawie.
    Mi bardzo pomaga, kiedy przypomnę sobie pewien film dokumentalny, w którym zobaczyłam krowę (żywą) z wyciętą dziurą w boku, aby naukowcy mogli w każdej chwili wyjmować karmę z jej żołądka i badać ją, w celu zwiększenia wydajności krów. Kiedy tylko o tym pomyślę, nie przełknę żadnego jogurtu ani mleka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem zwolenniczką stopniowego wprowadzania zmian w diecie, pisałam nawet o tym w notce "Jak przejść na weganizm i nie zwariować".
      "Eksperymentu" z krową nawet nie chcę sobie wyobrażać, przeraża mnie do czego ludzie są zdolni :(

      Usuń
    2. Takie rzeczy to niestety wcale nie eksperymenty, tylko na przykład zajęcia na weterynarii :/

      Usuń
  10. No, przeczytałam właśnie cały Twój blog i jedyna myśl mi nadchodzi "co ja teraz pocznę?!" :D Twój blog jest absolutnie cudowny, a Ty bardzo rozsądna i inspirująca.
    Oby tak dalej, pozdrawiam i ściskam! ^_^

    OdpowiedzUsuń
  11. Wybacz, ale nie zgodzę się, że mięso nie ma smaku :) Ale wegeburgery bardzo lubię :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Owszem, mięso MA smak. A Ty jesteś fanatyczka i jeszcze innych zachęcasz żeby zmuszali się do tego, by nadal być na non-stop poście. Wariactwo!! Psychiczna choroba! Lecz się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprosiłabym Cię o namiary na terapeutę, ale widzę, że jest mało skuteczny :(

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.